"Shirley Valentine" to wprawdzie monodram, ale scena aż tętni od obecności postaci, które bohaterka przywołuje w swoim monologu. Równie przekonująco opowiada o sobie samej, przygotowując obiad i popijając wino. Kiedyś miała marzenia - chciała zostać stewardesą - ale od lat pędzi życie kury domowej, czyli żony.
Błyskotliwie napisana historia czterdziestolatki, nazywającej siebie Świętą Joanną od Zlewozmywaków i wyzwalającej się spod tyranii męża, coraz bardziej angażuje widza. Przedstawienie, jakkolwiek opowiada o nieudanym małżeństwie, jest znakomitą zabawą, choć zaprawioną nutką zadumy nad zawikłaniami losu. Shirley w brawurowym wykonaniu Krystyny Jandy jawi się w nim jako niezmiernie sympatyczna, żywiołowa kobieta, która spróbowała buntu, by przerwać swoje osamotnienie. Błyskotliwy monodram Krystyny Jandy nie szczędzi wielu gorzkich prawd o życiu. Adresowany jest zarówno do kobiet - zyskają więcej wiary w siebie, jak i mężczyzn - może w końcu przejrzą na oczy. Wybuchy śmiechu obojga płci - gwarantowane.