Jak się spotkali? Przypadkiem, jak wszyscy. Jak się zwali? Na co wam ta wiadomość? Skąd przybywali? Z najbliższego miejsca".
Te przestawne zdania otwierają powiastkę filozoficzną Denisa Diderota „Kubuś Fatalista i jego pan". Och-teatr wystawił sceniczną wersję przygód do scenariusza Witolda Zatorskiego. 34 lata temu scenariusz ten stał się podstawą obleganego przez publiczność spektaklu stołecznego Teatru Dramatycznego. A jak będzie tym razem? Czy Kubuś ożył? Wiele przecież zależy od kontekstu - w czasach Diderota powiastka była manifestem ludowego rozumu i krytyką klasy próżniaczej, w łatach 70. krytyką ówczesnych elit. A dzisiaj? Wygląda na niewinne figle, bez mała psoty erotyczne, zaprawione jednak goryczą, z jaką ukazuje nieśmiertelną głupotę (tę uniwersalną) i bezradność przywódców (tę całkiem nowego chowu), czas upadku autorytetów. Mimo tego samego scenariusza spektakl tchnie nowym językiem (muzyka, nawiązująca pastiszowo do modnych kierunków, otwarta przestrzeń sceniczna, humor zaprawiony błazenadą). Siłą tego przedstawienia jest przede wszystkim stylistyka Montowni, której aktorzy nie próbują naśladować niegdysiejszych mistrzów. Główni bohaterowie różnią się nawet psychofizycznie od swoich wielkich poprzedników: wysoki jak tyka Kubuś Rafała Rutkowskiego dominuje nad ciamajdowatym Panem Jana Monczki. Aktorzy nie boją się wyrazistych środków, zresztą gra jest tu jawnie prowadzona i demaskowana - co pewien czas zdarzają się „prywatne" zachowania, abyśmy nie zapomnieli, że to gra w Kubusia i Pana, a pełne wdzięku towarzyszące bohaterom młode śpiewające aktorki (Zuza Grabowska i Zuzanna Fijewska) także tylko grają. Ich klaunady nie pozwalają zatriumfować dętej powadze, a przekora, kiedy Rutkowski snuje Kubusiowe dowody prawdy, zapobiega ześlizgnięciu się przedstawienia na tory sztuczek pod publiczkę. Innymi słowy: żarty namysłem podszyte.