Logo Fundacja

Recenzje

kup bilety online

Śmieszna wzniosłość poety, poety wyniosła śmieszność

Pisanie to rzecz poważna. Co innego pisarstwo, zwłaszcza bycie poetą. I dalej – bycie artystą.

O poezji myśli się na ogół, jak o jajku – że jest. Po prostu. Znikąd. Niewiele osób ma żywą i czujną świadomość, że – jak za jajkiem właśnie – za tekstem jest ktoś, z kogo on wyszedł. A doprawdy, wielkie i śmieszne są życiowe zabiegi poety. O tym śmiesznym trudzie uprzedzał mnie Krzysztof  Karasek, mistrz, w pewnym sensie patron tego tekstu, który – przyjmując przed laty do wydania mój debiut – mówił: „Jak zaczynasz pisać wiersze to nie wiesz, czy jesteś grafomanem czy Mickiewiczem”.

Pisanie jest wspaniałe i śmieszne. Bo jednak to, co jest napisane, napisał ktoś, kto, jak inni, płaci rachunki, nie ma do przysłowiowego pierwszego, zamartwia się o czynsz, a równocześnie istnieje dla czegoś, czego inni nie widzą. To trochę wstyd nie być przez cały czas zrozumiałym, wytłumaczonym, wytłumaczalnym. „Co robisz?”. Co ma na to odpowiedzieć poeta, który właściwie nie wie, co robi, a przecież to, co robi, jest dla niego z rzeczy do zrobienia może najważniejsze? „Co więc robisz?”. „Nie wiem. Piszę”. „Przecież nie piszesz”. I tak dalej. Bez końca, do końca.

Poeta jest śmieszny, kiedy robi zapiski w tramwaju, na cmentarzu, na urodzinach kuzyna. Pisze na bilecie, a kiedy nie ma biletu na telefonie, w kopiach roboczych. Pisze SMS i wysyła do siebie samego, żeby zachować na później, do rozwinięcia. „Schowaj telefon, choć na urodzinach”. „Ale ja muszę zapisać, bo przepadnie…”. „Nieprawda, przecież ktoś do ciebie napisał SMS…”. „Nie, ja sam... Sam do siebie”. Trochę głupio, prawda?

„Kim pan jest?”. Poeta na ogół sam nie wie. Jest dumny, że musi powiedzieć „poetą”. Jest zawstydzony, że musi powiedzieć „poetą”. Jest w zgodzie ze sobą, mówiąc „jestem poetą”. Jest gdzieś obok siebie, wyznając „jestem poetą” (niektórzy poeci nigdy tego nie mówią). Jest gdzie indziej, ale i tutaj, i kocha to bycie tutaj i kocha bycie gdzie indziej. Nie byłby tu, nie będąc tam, i na odwrót.

Aleja Zasłużonych to tekst o poetce, artystce, ale też o wzniosłości, małości, o gniewie na małość, o życiowym trudzie, o tęsknocie za wielkością i zrozumieniem, o samotności, o własnej frustracji. Bo oto dochodzi poetka do pewnego wieku, w którym – oglądając się za siebie, coś godnego podziwu i zapamiętania, nawet wdzięczności – powinno się już z własnego życia wyłonić, ale świat zmusza, by nie patrzeć za siebie. Patrzysz zatem w przyszłość, bo niedługą przyszłością jest śmierć. Patrzysz przed siebie i widzisz, że przez całe życie, o którym mówi się, że było „twórcze”, nie zapewniłaś/eś rodzinie finansowego spokoju. Pracowałaś/eś właściwie dla siebie, dla własnej lektury świata pisałaś/eś księgę otwartą także dla innych, z marnym wynikiem. Masz poczucie, że w pisaniu udało ci się czasem dotknąć logosu, ale nikt o tym nie wie. Dotykania logosu zresztą „do garnka nie włożysz”. Jesteś śmieszna/y. Nie raz rozmawiałaś/eś z Bogiem, choć w Boga nie wierzysz. Zaraz: „Czy pani wierzy w Boga?”. „Nie wiem, oscyluję... Tak w ogóle to mnie się zdaje, że Boga nie ma, że jest sama fizyka, lecz czasem, kiedy spojrzę na ten pejzaż najprostszy, gdzie oto-plaża spotyka się z oto-człowiekiem i oto-morzem, nie widzę fizyki, lecz czystą metafizykę. A raczej czuję coś więcej. Sam oddech Boga. Oddech samego Boga. Oddech samotnego Boga. Ja samotny, widzę Boga, który w swej samotności próbuje coś powiedzieć. Nie wiem, jak to sformułować. Przepraszam, idę to złapać, zapisać, nici z naszego wywiadu…”. Albo: „Czy możesz odłożyć kartkę, telefon? Jesteśmy na urodzinach...”. Jesteś śmieszny, żałosny. Nie masz na światło, nawet na własny pogrzeb. Ale przecież…

Przecież zdarza się, że czasem ktoś ci podziękuje. Napisałeś wiersz, opowiadanie, felieton, i zdychasz z własnej niepotrzebności. Wydaje ci się, że to wszystko zbyteczne, i że ty sam jesteś zbyteczny, aż nagle, po latach ktoś mówi „dziękuję” za tę dawną poezję, której sam już nie pamiętasz, za dawną prozę, refleksję (brrr, jakże nie lubię tego słowa).

„Dziękuję?”. Julia Hartwig opowiedziała mi, że po wieczorze autorskim podeszła do Niej dziewczyna. Powiedziała „dziękuję” i dodała, że to za wiersz o starych ludziach, którzy nawet kiedy są ofiarami własnej starości, przepraszają. Przepraszają, bo zostawili w aptece kupiony dziurawiec. Bo upadli. Bo zrzucono ich z tarpejskiej skały. Myślała, że tylko jej stary ojciec przeprasza, a dzięki Julii zrozumiała, że ma tak każdy stary człowiek. Że to doświadczenie powszechne, wspólnotowe.  

„Dziękuję” – oto moneta, którą płaci się za bycie poetą, artystą. Tą, tym, kto przetwarza rzeczywistość na świadectwo – bo takim rzemiosłem właśnie jest sztuka. Wyposażonym w śmieszność i wzniosłość. Piszę wiersze – jak Mickiewicz. Jestem aktorką – jak Sarah Bernhardt czy Helena Modrzejewska, których nikt z żyjących dzisiaj nie widział na scenie. Maluję – jak Goya, jak Leonardo. Jakoś głupio, prawda? A przecież trzeba. Choć nie ma pieniędzy na przedszkole i dżem. Masz jeszcze siłę, mógłbyś pracować (a może się tylko przeceniasz) w jakiejś firmie, w której lepiej płacą. A przecież robisz swoje. A przecież nie mógłbyś pracować w firmie. Oszalałbyś. Byś oszalał. Cedzisz i powtarzasz: oszalałbym… bym oszalał… Choć znam pewnego pięknego człowieka, który pisze znakomite opowiadania i wiersze, i pracuje w banku. Nielicznym dana jest taka dzielność. Aż oto dochodzisz do punktu, gdzie cię wszystko boli. Gdzie nawet gdybyś mógł, to byś nie mógł. Bo cię bolą nogi, każdej nocy i o każdym świcie pęka głowa. Chciałbyś powiedzieć, jak bardzo, ale czy dobrze to nazwiesz? Czy to poczują? Czy cię zrozumieją? A do tego nic chcesz mówić tylko o sobie, więc milczysz. Zresztą jesteś nie tylko ty. Chcesz być pomocny Miastu i Światu. Widzisz, że twój kraj, twoje społeczeństwo pogrążają się w jakimś bezdennym bagnie. A przecież pisałeś także dla swoich braci, dla sióstr. Dla (śmieszne słowo) kultury, którą współtworząc, miałeś uchronić kraj przed samoskundleniem. Wszystko jest porażką. Wszystko niewygodą. Wszystko jest – to najgorsze – śmiesznością kogoś, kto siebie nazywa bardzo wzniośle, wyniośle, ale jak miałby się nazwać, skoro bardziej adekwatne słowo nie istnieje. Artystą? W ostatecznym rozrachunku pozostaje jedno. Ogromne, bezdenne upokorzenie – śmierć, która jest upokorzeniem skrajnym nawet dla tych, którzy czują, że umierają w „łasce”. „Łaska śmierci” – dobre sobie. A raczej to, co przed śmiercią: jak się pochować? W ogóle – jak umrzeć? Przecież są ludzie, dla których żyjesz, którzy żyją dla ciebie… I ty miałbyś umrzeć? Masz taką śmiałość? Jak śmiesz! Musisz jeszcze zadbać o ich spokój sumienia i życia w czasie, kiedy ciebie nie będzie. Sprząta się po sobie, lecz także przed sobą. Trzeba pozamiatać po własnej życiowej krzątaninie, ale i przed tym, co nadejdzie. I – choć nie cierpisz nagrobków – trzeba pozostawić po sobie epitafium, które przyniesie im ulgę. Choćby z lastryko. Co uwzniośli, nawet rozbawi. Ale nie zbawi.

Bohaterką Alei Zasłużonych jest artystka, poetka, ale to nie jest rzecz tylko o poetach, artystach. To tekst o kuglarskim wymiarze życia, w którym żyjemy. O aspiracji wzniosłości, która okazuje się stopniową akceptacją losu, jaki jest poza tym snem. O rozpaczy, na którą, nawet jeśli jesteś poetą, nie znajdujesz słów innych niż przekleństwa – akt rozpaczy i bezsilności (czyż nie wzniosłe przekleństwa słyszymy dziś na ulicach?). „Panie Jarku – powiedział mi Tadeusz Różewicz – chciałoby się być łagodnym dla ludzi, lecz czasem krew nabiega do głowy, i jeśli nie wybuchniesz, tę głowę rozsadzi…”.

Artysta… Mówił, że dotknie logosu, logos dotknie jego, i napisze dla świata pieśń nadziei, radości. Zrealizuje zadanie, o którym mówiła Wisława Szymborska, by nie powtarzać ciągle tego, co wiedzą wszyscy – że życie jest marne, lub, jak powiedziałaby bohaterka Alei… – do dupy. Wyjaśnić, dlaczego mimo wszystko się żyje. Dlaczego się nie zabijamy, skoro świat jest nieodpowiedzią na wszystko, co najdroższe.

Artysta zazdrości innym, ale nie wyparłby się swojego życia. Patrzy na innych, patrzy, co oni mają z życia? Prezes banku zgłupiał i zgrywa Juliusza Cezara, dyrektor fabryki siedzi sam w pustym domu i bawi się pilotem do telewizora. Niczego nie mają. Życie, które wybrał artysta, lub raczej które dostał artysta, jest najlepsze, choć nie ma pieniędzy na pogrzeb. A jednak… Najsmutniejszy na świecie jest artysta, którego nigdy nikt nie wymienił. Dlatego Aleja… jest dramatem dedykowanym wszystkim, którzy mają jakieś powołanie, lecz to powołanie ich pogrąża, milczenie wokół których ośmiesza… Czy pamiętamy Mistrza Zdzisława Skowrońskiego? Janusz Warnecki, w ekranizacji Jerzego Antczaka, do końca dopomina się o godność artysty, choć zawód „buchalter”, który wpisano mu do kenkarty, uratowałby mu życie. Woli być rozstrzelany jako aktor, niż żyć jako księgowy. 

Pamiętajmy, jeśli ktoś na ulicy bredzi, mówi rzeczy żałośnie wzniosłe, chwali kwiaty przed zachodem słońca, stając niespodziewanie przed kimś całkiem nieznanym, to może dlatego, że nie udało mu się w życiu napisać wiersza, który połączyłby wszystkich ze wszystkimi we wszystkim. Bredzi może z tej samotności o bożym wymiarze. Z beznadziejnej nadziei na powszechne, ludzkie zrozumienie i miłość. Tak: miłość. Nie ma lepszej rzeczy, do której może aspirować artysta unurzany w marności naszej powszedniej. Unurzany we własną żałosną wzniosłość, która uważa się za ważniejszą od innych żałosności. Miernota genialna i mierny geniusz.

Co do Boga, który bywa bogiem, to tak Go (go?) widzę, jako artystę, plastyka, reżysera, malarza, poetę:

 

Miłosny seans w kinie Biała Luna

 

najlepsze rzeczy robię

tylko z rozpaczy

 

przeklinam z rozpaczy

 

z rozpaczy i miłości

która jest rozpaczą

najwyższą

 

najbardziej rozpaczliwą

formą rozpaczy

 

zasypiam z tą myślą

i z litością dla boga

żegnając przez okno w suficie

projekcję opery mydlanej

na białym ekranie

kina luna

 

wpędza mnie w stan chwiejny

bliski obłąkaniu

myśl

że autor księżyca

stworzył go w rozpaczy

i w najbardziej rozpaczliwej

formie swej rozpaczy

 

że i moja rozpacz jest miłosnym seansem

na bezgwiezdnym niebie

 

boże

moja siostro

tak bliska w tej chwili

 

kochana

 

Jeśli to prawda, że Boga wymyśliliśmy, to z tej żałosnej potrzeby ważności, trafności, wzniosłości. I wzajemnie: jeśli to On nas wymyślił, miał bliźniacze potrzeby. My chcieliśmy czegoś większego od nas, on – czegoś mniejszego. Zapomniał, zapominamy, że do rozmowy potrzebna jest równość.

Ite, missa est.


Dodatkowe informacje

Jarosław Mikołajewski, przedruk eseju do programu spektaklu "Aleja Zasłużonych", wyd. Teatr Polonia, Warszawa 2020

Kasa i foyer teatru są wynajmowane od m.st. Warszawy - Dzielnicy Śródmieście

MECENAS TECHNOLOGICZNY TEATRÓW

billenium

DORADCA PRAWNY TEATRÓW

139279v1 CMS Logo LawTaxFuture Maxi RGB

WYPOSAŻENIE TEATRÓW DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW

zporr mkidn

PREMIERY W 2025 ROKU DOFINANSOWANE PRZEZ

Warszawa-znak-RGB-kolorowy-pionowy

PATRONI MEDIALNI

NowySwiat Logo Napis Czerwone Wyborcza logo Rzeczpospolita duze new winieta spis 2rgb logo czarneZasób 120

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

LOGO MIN
Z OSTATNIEJ CHWILI !
X