"Matka" to jeden z chętniej wystawianych dramatów Witkiewicza. Ledwo rok temu w tytułową rolę wcielała się Agata Kulesza - w Teatrze Ateneum w Warszawie. Ton tamtego przedstawienia był nieco upiorny i melancholijny zarazem. Spektakl w warszawskiej Polonii jest inny. To udana próba obrony jednego z potworów z twórczości Stanisława Ignacego Witkiewicza - Janiny Węgorzewskiej, dominującej matki nieudanego filozofa Tomasza, przekonanego o własnym geniuszu.
W spektaklu w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego mamy oczywiście cały pakiet witkacowskich wątków: arystokratyczne aspiracje i poczucie społecznego niedowartościowania, katastroficzną wizję świata, w którym triumfy odnosić zaczynają nowoczesna demokracja i komunizm, wymieniane po upadku wielkich monarchii XIX wieku nieraz na jednym oddechu. Ale w Teatrze Polonia nie to jest najważniejsze.
Siła "Matki" u dyrektorki Jandy polega na tym, że aktorka Janda gra tytułową rolę inaczej, niż przyjęło się to robić. "Niesmaczna sztuka w dwóch aktach z epilogiem" Stanisława Ignacego Witkiewicza z 1924 roku odczytywana jest najczęściej jako parodia rodzinnego dramatu psychologicznego.
Tymczasem w Polonii rola Jandy nie jest parodystyczna, aktorka gra to na serio. Jak to się mówi, "broni postaci" - i to broni jej bardzo skutecznie. Jej Janina Węgorzewska nie jest groteskowym potworem z mizoginicznej wyobraźni Witkacego, jest zmęczoną życiem doświadczoną kobietą, która swoje przeżyła, i która swoje wie. Janda wie, kiedy pójść w emocjonalną szarżę, a kiedy wręcz przeciwnie, zagrać wycofaniem, stłumieniem, gestem rezygnacji. Potrafi być w tym ujmująca.
Tomasz Tyndyk z kolei, w roli syna - Leona, gra bardziej zagubienie, splątanie i frustrację, niż typowo "witkacowskie" intelektualne obsesje niespełnionego myśliciela i politycznego demiurga. Tyrady Leona, prawie całą tę witkacowską filozofię, reżyser Zawodziński z tekstu wykreślił.
Pod postaciami dramatu sprzed stu jeden lat można w Teatrze Polonia zobaczyć echa dzisiejszego konfliktu generacyjnego - zwłaszcza w pierwszej połowie przedstawienia.
Janda to tutaj nie tylko ikoniczna aktorka, ale też być może figura ucieleśniająca urodzone po wojnie pokolenie, przezywane dziś u nas z amerykańska boomerami i oddające właśnie powoli rząd dusz w Polsce - ku przerażeniu wielu. Grający jej syna Tyndyk to z kolei pokoleniowa ikona tematu osób LGBT+ w teatrze. To właśnie prawa osób LGBT+ są jedną ze spraw, które pokolenie oddające powoli władzę w Polsce zaniedbało. I jasne, Tyndyk jest starszy niż ci wyborcy, w których przedziale wiekowym wygrali ostatnio pierwszą turę Mentzen z Zandbergiem.
Ale bycie długotrwale przetrzymywanym w szufladce z etykietą "radykalna młodzież" to też jedno z generacyjnych doświadczeń tego pokolenia, które nie ufa już "ojcom-założycielom wolnej Polski".I matkom-założycielkom też raczej nie. Z drugiej strony, doświadczeniem tym jest też przedłużona zależność od rodziny. I tu znów Witkacy się kłania.
Pozostałe postaci z "Matki" Zawodzińskiego są już bardziej osadzone w tradycyjnym sposobie myślenia o graniu witkiewiczowskich dramatów. Precyzyjna i formalna Agnieszka Skrzypczak jako trudniąca się nierządem Zofia Plejtus, narzeczona Leona, bliższa jest tradycji witkacowskiej tradycji grania demonicznych kobiet. Jeszcze bardziej osadzona w konwencji jest Katarzyna Gniewkowska.
Im dalej wędrujemy w tym spektaklu, tym bardziej widzimy krainę literackiej groteski. Jednak to, co dzieje się wcześniej, łącznie z reakcjami widowni na określanie zaborczego Leona, zgodnie z tekstem dramatu, "alfonsem" - i gorzkie komentarze o tym, jak nisko upadł dzisiejszy świat - pokazuje, że Witkacy w teatrze wciąż potrafi budzić emocje.
Witold Mrozek
Gazeta Wyborcza, 11 czerwca 2025