Starożytna, archaiczna, odwieczna matka – sugestywna i potężna jak chmura gradowa Krystyna Janda – pije wódkę. Wokół stołu krąży gderliwa służąca (Małgorzata Rożniatowska). Usługuje, polewa wódkę, zrzędzi. Matka złorzeczy na syna, na jego marność, ale go kocha na zabój.
Bo (zgodnie z planem Witkacego) nie ma tu nic do zrozumienia. Trzeba patrzeć, słuchać, przyswajać, i czekać, aż samo się scali. Bo każdy prawie ma kogoś takiego jak matka, każdemu ciąży jej miłość i miłosna obsesja. Wiele matek (bo przecież nie wszystkie) ma syna, który upaja się sobą, zagubionego w nicości, spragnionego jakiejkolwiek cechy, choćby negatywnej, ułamka czarnej legendy domowej przeklętego ojca.
Jeżeli więc zachowamy cierpliwość i (my, naród) nie odrzucimy „Matki" za to, że niezrozumiała, czegoś przecież dowiemy się także o nas z dramatu Witkacego, podanego w równej, dobrej lub wybitnej grze aktorskiej. Czy zdziwi się ktoś jeśli powiem, że 6 czerwca w Teatrze Polonia zrozumiałem coś nie tylko z własnego synostwa, z własnej megalomanii, lecz także z Polski, jaką jest dziś, po wyborach? Czy to nienormalne, że widzę RP w pijanej, tragicznie wielkiej, majestatycznie i karykaturalnie czarnej matce, złorzeczącej synowi, który – bez przeproszenia – kurwi się w całym uduchowieniu, jakie wydobywa z niego własna próżność i próżnia?
Popatrzmy na jej synów pajaców, którzy przekrzykują się w dążeniu do instytucjonalnego usankcjonowania swojej domniemanej jakości, rzeczywistej mierności. Przyjrzyjmy się sobie, niewydarzonym dzieciom, które nie mogą znieść, żeby mówiło się dobrze o nieprzeciętnej kanalii, jaką jest nasz ojciec, ktoś lepszy lub przynajmniej bardziej wyrazisty od nas.
Oglądałem „Matkę" uważnie, w całej rozsypce emocji, idei, bezidei, i czuję, jak komponują się we mnie w coś bardzo wspólnego. Jak sceniczne postaci dostają we mnie twarze konkretnych kreatur, które w publicznej przestrzeni robią to albo owo.
Aktorów społecznej sceny, którzy małpują ostatnie autorytety, oszustów w przebraniu mężów stanu, megalomanów poszukujących nowej sceny dla nieznośnych już sololokwiów, faszystów udawanych i nieudawanych (których nie kompromituje społecznie, tylko wywyższa etykieta faszysty), wymuskanych bandziorów, historyków i prawników studiujących rzetelnie tylko na tyle, na ile może im się to przydać, kłamliwych i służalczych kronikarzy chaosu, powierzchownych erudytów, dla których doktorski czy profesorski tytuł nie jest zobowiązaniem, tylko alibi, i tak dalej, i tak szalej, i tak malej i malej i malej...
Idźcie na „Matkę". Matka jest aktualnie pijana, lecz ważna.
Jarosław Mikołajewski
Magazyn "Gazety Wyborczej", 11 czerwca 2025