To już stało się „nową świecką tradycją”. Od prawie dwudziestu lat Fundacja Krystyny Jandy na rzecz Kultury, Teatr Polonia i Och-Teatr, zapewniają wszystkim chętnym, wspaniałe, darmowe (!) przeżycia artystyczne, w niesamowitym anturażu. Zaczęło się prawie dwie dekady temu na Placu Konstytucji (popularnym MDM-ie), później doszedł Och-Teatr, na ul. Grójeckiej, a od kilku lat jeszcze jedna lokalizacja – tereny Konesera, na ul. Ząbkowskiej, na Pradze. We wszystkich tych miejscach, publiczność nic nie płaci za możliwość oglądania znakomitych spektakli.
Co roku przygotowywana jest jakaś premiera. W tym, była to poważna komedia angielskiego dramatopisarza Nicka Reeda. Czy może istnieć poważna komedia? Okazuje się, że może. Właśnie na MDM-ie można ją obejrzeć i posłuchać. To „Trener życia” w reżyserii Marii Seweryn. Byłem na premierowym przedstawieniu i jak co roku jestem pod ogromnym wrażeniem! Środek miasta. Jeden z bardzo ważnych węzłów komunikacyjnych. Autobusy, tramwaje, szaleńcy na motorach. Dookoła pełno turystów i przechodniów w każdym wieku. Muzyka z pobliskich kawiarń i restauracji. Pełnia życia wielkomiejskiego. I w tym wszystkim enklawa, oaza, bańka, inny świat. Świat sztuki, przez DUŻE S.
Na specjalnie w tym celu ustawionych ławkach (z oparciami!) tłum ludzi, a zaraz za ich plecami drugie tyle stojących i chłonących to, co widać i słychać na zaimprowizowanej scenie z minimalistyczną dekoracją (scenografia i kostiumy – Małgorzata Domańska).
W „Trenerze życia” występują: Weronika Nockowska, Grażyna Sobocińska, Adrian Brząkała i Hubert Woliński. Nie mogę zdradzać Państwu treści całej sztuki, ale już sam tytuł mówi wiele o tym, czego ona dotyczy. Opowiada historię z życia wziętą, jak najbardziej aktualną, ba! coraz częściej występującą w świecie realnym. Tylko, że wtedy te wydarzenia wcale nie są śmieszne. Z reguły traktowane są ze śmiertelną powagą.
Mam swoją teorię dotyczącą powodów, dla których Nick Reed napisał „Trenera życia”. Co najmniej jeden coach, psychoterapeuta lub jakże modny obecnie trener personalny musiał nieźle podpaść autorowi tej sztuki. Bowiem akcja skupia się głównie na dwóch osobach: przesympatycznej młodej dziewczynie i właśnie super gwieździe wśród tytułowych trenerów.
Dziewczynę, czyli Wendy gra Grażyna Sobocińska. Adrian Brząkała, czyli Colin, to tytułowy trener życia. Oboje prawie nie schodzą ze sceny, więc możemy bardzo dokładnie śledzić przemiany jakie w nich następują. Cały smaczek polega na tym, że następują one nie tylko u niej. W dużo większym stopniu dotyczą one jego.
W tym miejscu nie mogę nie przypomnieć warunków w jakich grany jest spektakl. Można o nich dużo powiedzieć, ale na pewno nie to, że sprzyjają skupieniu, ciszy i spokoju. Sobocińska i Brząkała dają sobie radę z tym w sposób rewelacyjny. Oczywiście, w tradycyjnej sali teatralnej, w wielu scenach musieliby grać inaczej. Ale dzięki nim i dzięki Marii Seweryn (reżyseria) to, co oglądają widzowie na MDM-ie jest znakomite. Od samego początku kibicowałem postaci granej przez Sobocińską, bo sam wielokrotnie spotykałem takie osoby mielone przez tryby korporacyjne, czy w ogóle „poważne” instytucje. Sobocińska rewelacyjnie pokazuje bój jaki toczy miła, inteligentna, dobrze wychowana dziewczyna, z wymaganiami stawianymi jej przez bezduszne szefowe i szefów. Bardzo optymistyczny wydźwięk tej postaci jest taki, że można się zmieniać, pozostając sobą! Mam świadomość, że dojście do takiego wniosku, to w ogromnej mierze zasługa reżyserki i Grażyny Sobocińskiej, która rewelacyjnie wciela się w postać Wendy.
Adrian Brząkała ma chyba najtrudniejsze zadanie. Jak wspomniałem już wcześniej, grana przez niego postać została (według mnie) nasączona przez autora ogromnym ładunkiem drwiny i szyderstwa. Przyznam, że w pełni to rozumiem, bo mnie również denerwują tacy nadmiernie pozytywni, wszystkowiedzący, za to nie widzący nigdzie i w niczym żadnego problemu „trenerzy życia”. Mają wyuczone formułki, do których dostosowują każdą sytuację, bez względu na to czego i kogo ona dotyczy. Co drugie zdanie zaczynają lub kończą wtrętem „OK!”, no i w ogóle „cudownie jest, a myśleć trzeba pozytywnie!”. Znają Państwo takie egzemplarze? Gotów jestem założyć się, że tak. Chociażby z mediów i tych tradycyjnych (TV, prasa) i tych coraz bardziej dominujących internetowych (społecznościowych). Biorąc to pod uwagę, uważam, że Brząkała jako trener jest rewelacyjny. Dokładnie taki, jakich wielu można spotkać w realnym życiu. Ta jego pewność siebie, „spontaniczny” optymizm, wspomniane przed chwilą, wszechobecne – „OK!”... a życie toczy się dalej i w pewnej chwili pojawia się „banalny przypadek, do szybkiego nareperowania”, sympatyczna, nieśmiała dziewczyna. Brząkała tworzy z Sobocińską rewelacyjny duet.
Wendy i Colin są głównymi bohaterami, ale oprócz nich bardzo ważnymi postaciami są jeszcze: Fiona, czyli Weronika Nockowska i chłopak Wendy – Hubert Woliński. Bez nich nie zawiązałaby się akcja, a później nie toczyłaby się tak jak to oglądamy i słuchamy. A wtedy można by zacytować opinię o polskim filmie inżyniera Mamonia: „(…) A w filmie polskim proszę pana to jest tak. Nuda. Nic się nie dzieje proszę pana. Taka proszę pana… dialogi niedobre. Bardzo niedobre dialogi są. W ogóle brak akcji jest. Nic się nie dzieje. (…)”. Dzięki Fionie i chłopakowi Wendy dzieje się bardzo dużo, a dialogi są rewelacyjne, zarówno śmieszne, jak i poważne (znakomite tłumaczenie Klaudyny Rozhin).
Nockowska wspaniale wciela się we wredną korpo women. Podobnie, jak w przypadku „trenerów życia”, takich Fion namnożyło się niestety ostatnio bez liku. Fiona jest paskudna, gra Nockowskiej – bardzo dobra.
Podobnie sprawa ma się z chłopakiem Wendy. Takich zakochanych w sobie cwaniaczków, cienkich Bolków, również można napotkać na swojej drodze coraz częściej. A Hubert Woliński znakomicie wciela się w tę niesympatyczną postać. Jego końcowa piosenka to absolutny majstersztyk – zdradzę tajemnicę, że to „Do ciebie, mamo” z repertuaru Violetty Villas. W tym miejscu ogromne brawa i gratulacje dla Michała Cacko za opracowanie muzyczne i realizację dźwięku.
„Trener życia” pokazuje, że spotkawszy takie typki jak chłopak Wendy czy Fiona nie należy popadać w czarną rozpacz, tylko pójść za radą Jana Kobuszewskiego, który jako majster pouczał terminującego u niego Jasia (Wiesława Gołasa): „(…) Chamstwu w życiu należy się przeciwstawiać siłom… (…) Siłom i godnościom osobistom (…)”. Oczywiście, po obejrzeniu premiery „Trenera życia” wiem, że chodzi o siłę charakteru i osobowości.
Znakomitym pomysłem producentów jest to, że cały spektakl jest a vista tłumaczony na Polski Język Migowy (PJM).
Na koniec, proszę Państwa, gdy będziecie oglądać ten spektakl (koniecznie!) zauważcie gigantyczną pracę, jaką musi każdorazowo wykonać zespół techniczny. Zaraz po zakończeniu przedstawienia dekoracje, scena, widownia, kabina akustyczna znikają i są montowane na nowo następnego dnia. A nigdy nie wiadomo, czy spadnie deszcz, czy tak jak było na premierze, niebiosa okażą się łaskawe, chociaż chmury sugerowały coś innego.
Plenerowe spektakle są ogromnym wyzwaniem dla całego zespołu, zarówno artystycznego, który w pełni zasłużenie oklaskujemy, ale również dla techniki, która zwykle w teatrze pozostaje w ukryciu.
Ja w każdym razie dziękuję wszystkim twórcom i realizatorom tego przedstawienia, a Państwa gorąco zachęcam do zobaczenia „Trenera życia” w reżyserii Marii Seweryn, granego na warszawskim placu Konstytucji.
Krzysztof Stopczyk
Okiem Obserwatora, 14 lipca 2025