Sztuka będąca adaptacją Christophera Hamtona, oparta na powieści węgierskiego autora Sandora Maraiego w przekładzie Elżbiety Woźniak jest to prawdziwy majstersztyk. Nie jest to zaskakujące skoro reżyserem jest Jan Englert w obsadzie możemy podziwiać wyłącznie tuzy polskiego teatru. Jan Englert, Daniel Olbrychski i Maja Komorowska na zmianę z Anną Seniuk.
Właściwie na tym można skończyć recenzję, ale pokuszę się nie tyle o ocenę, ale przelanie na papier mojego zachwytu. Wzruszająca opowieść o dwóch mężczyznach, spotykających się po czterdziestu latach w zamku, należącym do jednego z nich, w którym przeżyli swoje młodzieńcze lata i pierwszą i ostatnią miłość do tej samej kobiety. Ich rozmowa jest jak spowiedź i rozgrzeszenie w jednym. Wzruszającym przeżyciem dla widza.
Henrik, w którego wcielił się Jan Englert prowadzi głównie monolog skierowany do swojego dawnego przyjaciela Konrada – Daniel Olbrychski, próbuje uzyskać odpowiedzi na dręczące go przez cztery dekady pytania. Czy najlepszy przyjaciel chciał go zabić? Czy wiedziała o tym ich wspólna miłość, żona Henrika, Krisztina? A przede wszystkim dlaczego Konrad uciekł, porzucił dotychczasowe życie i przyjaźń, jaka ich łączyła mimo ran jakie zostały zadane.
W istocie zna odpowiedzi na te wszystkie pytania, ale brnie w swym monologu, aby usłyszeć je od swojego przyjaciela. Pamiętnik Krisztiny jest zapieczętowany, mogą go razem przeczytać, ale czy się odważą? Spotkanie po latach miało rozwiać wątpliwości, może być rodzajem pojednania, bo prawdopodobnie jest to też ostatnie ich spotkanie, ale przeszłość jest murem nie do zburzenia. Jest jednak coś więcej, przyjaźń która trwa mimo upływu lat i okrucieństwa losu, kiedy dwóch mężczyzn kocha jedną kobietę. Krisztina ich rozłączyła, ale równocześnie łączyła całe życie. Na łożu śmierci wołała jednak tylko jednego z nich...
Jan Englert i Daniel Olbrychski na jednej scenie, w scenografii (Wojciech Stefaniak) opuszczonego zamku lat czterdziestych, podczas II wojny światowej w unoszącej się tęsknocie za miłością zarówno tą damsko – męską jak i męską, nie mającą jednak nic wspólnego z erotyzmem, co zaznacza już na początku Henrik. Jest to miłość dwóch przyjaciół, którzy wolą być całe życie nieszczęśliwi i samotni niż się skrzywdzić.
„Żar" to nie jest spektakl, to prawdziwy żar sceniczny dwóch aktorów, atmosfera jest nie do opisania, ten żar trzeba poczuć na własnej skórze. Pojawiająca się zaledwie w dwóch scenach starsza niania Henrika, Maja Komorowska wprowadza do sztuki przejmującą nostalgię, robiąc ogromne wrażenie na widzach. W tej roli na zmianę grają Maja Komorowska i Anna Seniuk.
„Życia nie można znosić w inny sposób niż ze świadomością, że godzimy się z tym wszystkim, co znaczymy dla siebie i dla świata" to przesłanie zaczerpnięte z powieści węgierskiego pisarza jest właściwie clou całej sztuki, a może i naszego życia?
Katarzyna Jakubik
Dziennik Teatralny, 23 września 2025