W sporcie istnieje pojęcie “pokazy mistrzów”. W kulturze, w teatrze używa się raczej określenia „warsztaty”, a jednak najnowsza premiera w Teatrze Polonia to mistrzowski pokaz SZTUKI aktorskiej trojga znakomitych artystów: Maja Komorowska, Jan Englert i Daniel Olbrychski to jedni z ostatnich, którzy „poloneza tak wodzą”. Ich aktorstwo w każdym aspekcie jest najwyższej próby. Właściwie to nic dziwnego, ponieważ każda z tych osób wie o aktorstwie wszystko i umie wszystko, a mogą się o tym przekonać widzowie „Żaru” według adaptacji Christopher Hampton powieści Sandora Maraiego, pod tym samym tytułem, delektując się każdą sekundą obecności na scenie, każdego z wymienionej trójki aktorów.
A trzeba przyznać, że tekst sztuki jest bardzo wymagający dla wykonawców, ponieważ role rozpisane są teoretycznie bardzo nie równomiernie, choć wszystkie są ważne.
Maja Komorowska pojawia się w dwóch scenach, otwierającej sztukę i w tej kończącej. Ale jej obecność i udział w toczących się zdarzeniach jest bardzo ważny. Komorowska gra Nini - opiekunkę głównego bohatera [Henrik – Jan Englert], czuwającą nad nim od jego dzieciństwa, czyli już kilkadziesiąt lat. Jest przepojona miłością do Henrika, co widać w każdym jej geście i słychać w każdym słowie, a nawet w jej milczeniu.
Na scenie przez cały czas pozostaje dwóch głównych bohaterów. Tym drugim, oprócz wymienionego już Henrika jest Konrad – Daniel Olbrychski.
To dwaj najbliżsi kiedyś przyjaciele, swego czasu nazywani nawet bliźniakami. Jednak w pewnym momencie nastąpiły zdarzenia, które na zawsze odmieniły ich życie. I nie tylko ich. O tym jest właśnie powieść „Żar” napisana w 1942 roku przez węgierskiego pisarza Sandora Maraiego. Jego życiorys jest tyleż fascynujący, co i tragiczny. I takie są również powieść i sztuka teatralna, do której scenariusz napisał Christopher Hampton, dwukrotny laureat Oskarów [za Niebezpieczne związki (1988) i Ojca (2020). Był jeszcze nominowany za Pokutę.
W sporcie istnieje pojęcie “pokazy mistrzów”. W kulturze, w teatrze używa się raczej określenia „warsztaty”, a jednak najnowsza premiera w Teatrze Polonia to mistrzowski pokaz SZTUKI aktorskiej trojga znakomitych artystów: Maja Komorowska, Jan Englert i Daniel Olbrychski to jedni z ostatnich, którzy „poloneza tak wodzą”. Ich aktorstwo w każdym aspekcie jest najwyższej próby. Właściwie to nic dziwnego, ponieważ każda z tych osób wie o aktorstwie wszystko i umie wszystko, a mogą się o tym przekonać widzowie „Żaru” według adaptacji Christopher Hampton powieści Sandora Maraiego, pod tym samym tytułem,delektując się każdą sekundą obecności na scenie, każdego z wymienionej trójki aktorów.
A trzeba przyznać, że tekst sztuki jest bardzo wymagający dla wykonawców, ponieważ role rozpisane są teoretycznie bardzo nie równomiernie, choć wszystkie są ważne.
Maja Komorowska pojawia się w dwóch scenach, otwierającej sztukę i w tej kończącej. Ale jej obecność i udział w toczących się zdarzeniach jest bardzo ważny. Komorowska gra opiekunkę (nianię) głównego bohatera [Henrik – Jan Englert], czuwającą nad nim od jego dzieciństwa, czyli już kilkadziesiąt lat. Jest przepojona miłością do Henrika, co widać w każdym jej geście i słychać w każdym słowie, a nawet w jej milczeniu.
Na scenie przez cały czas pozostaje dwóch głównych bohaterów. Tym drugim, oprócz wymienionego już Henrika jest Konrad – Daniel Olbrychski.
To dwaj najbliżsi kiedyś przyjaciele, swego czasu nazywani nawet bliźniakami. Jednak w pewnym momencie nastąpiły zdarzenia, które na zawsze odmieniły ich życie. I nie tylko ich. O tym jest właśnie powieść „Żar” napisana w 1942 roku przez węgierskiego pisarza Sandora Maraiego. Jego życiorys jest tyleż fascynujący, co i tragiczny. I takie są również powieść i sztuka teatralna, do której scenariusz napisał Christopher Hampton, dwukrotny laureat Oskarów [za Niebezpieczne związki (1988) i Ojca (2020). Był jeszcze nominowany za Pokutę (2007)].
Muszę przyznać, że nie jestem fanem twórczości Marajego i właśnie „Żar” utwierdza mnie w tym przekonaniu. Jest w tym paradoks, ponieważ uważam, że jest to powieść napisana znakomicie. Pasjonująca fabuła, ciekawe wątki, zaskakujące i tajemnicze wydarzenia wpływające na życie bohaterów. Upływ czasu, który zawsze buduje nastrój. Główny bohater w ciągu 42 lat poznał wszystkie fakty z przeszłości, ale ciągle nie zna odpowiedzi na pytania dotyczące przyczyn, powodów, motywów, które doprowadziły kiedyś do takich, a nie innych wydarzeń. Przez ponad cztery dekady stara się zgłębić te tajemnice i rozpatruje wszystkie możliwości. Wie, że może rozwikłać zagadki zatruwające jego życie. Jest to możliwe na kilka sposobów. Jednym jest pamiętnik pisany przez jego zmarłą żonę, który pieczołowicie przechowuje przez cały czas, a drugim spotkanie i rozmowa z byłym przyjacielem.
Akcja „Żaru” toczy się w czasie jednego wieczoru, w trakcie którego dochodzi wreszcie do długo oczekiwanego spotkania Henrika z Konradem i my, widzowie jesteśmy świadkami tego spotkania. W Teatrze Polonia jesteśmy jeszcze świadkami czegoś fantastycznego, popisu kunsztu aktorskiego dwóch gigantów sceny.
Wspomniałem już, że tekst jest rozpisany nie równo. Można powiedzieć, że jest to monolog Henrika [Jana Englerta]. Konrad [Daniel Olbrychski] jest adresatem tego monologu, słuchaczem. Tekst jest napisany w ten sposób, że nawet wtedy, gdy Henrik zadaje kluczowe pytania interlokutorowi i gdy ten szykuje się do odpowiedzi, natychmiast zaczyna kontynuować swoje dywagacje, na temat tego co się zdarzyło i dlaczego się zdarzyło.
Wydawać by się mogło, że jedna strona jest aktywna, a druga pasywna. Że jedna ciągle mówi, a druga tylko słucha. Że nie ma równowagi emocjonalnej między nimi. Nic bardziej błędnego. Mistrzowsko wypowiadane przez Englerta teksty, trafiają do mistrzowsko słuchającego Olbrychskiego. Dla widza to jest rozkosz widzieć (i słuchać) ten aktorski pojedynek. Henrik [Englert] ma temat przepracowany w najdrobniejszych szczegółach, sam zresztą przyznaje się, że nieskończenie wiele razy przeprowadzał już tę rozmowę ćwicząc wszelkie pytania, argumenty i przewidując najróżniejsze odpowiedzi Konrada. Stara się być opanowanym, ponieważ w pierwszej scenie obiecał to Niani [Maja Komorowska]. Ale co innego werbalne obietnice, a co innego gejzery emocji buzujące w nim. To widać i słychać u Englerta. Czasami jednak pęka i wybucha, ale tylko na krótką chwilę. To jest wielka rola.
Ale moją uwagę prawie cały czas przykuwał słuchający Konrad, czyli Daniel Olbrychski. W trakcie tej trwającej przez tę ponad godzinę scenie, wypowiada zaledwie kilka pełnych zdań. Pozostałe dźwięki do westchnienia, chrząknięcia, krótkie potakiwania lub zaprzeczenia. Ale Olbrychski pokazuje jak można słuchać całym ciałem. Tak jak na monologach Englerta studenci mogą uczyć się podawania tekstu (i nie chodzi mi tylko o dykcję, ale o korelację z całą mową ciała), tak słuchanie i niewerbalne reagowanie na tekst wypowiadany przez partnera na scenie, które demonstruje Olbrychski, może stanowić dla nich wzorzec z Sevres. Mam tylko dobrą radę dla potencjalnych widzów, należy albo siedzieć blisko sceny, albo mieć lornetkę teatralną. Bo w tym przypadku liczy się każdy najdrobniejszy skurcz szczęki, wykrzywienie ust, ruch brwiami. Bo etiudy dłońmi, czy stopami są dobrze widoczne i bez tych wskazówek.
To jest taki dziwny, głośno – niemy dialog dwóch WIELKICH aktorów! To są dwie kreacje.
Ale do tego sukcesu całej trójki artystów, przyczynił się walnie jeszcze duet wspaniałych twórców. Zuzanna Markiewicz przygotowała bardzo dobre kostiumy, znakomicie pasujące do postaci. Odnosiłem wrażenie, że zarówno Maja Komorowska, jak i Jan Englert, i Daniel Olbrychski znakomicie się w nich czuli. Na pewno mieli świadomość, że wyglądają w nich znakomicie!
Drugim artystą z tego duetu jest Wojciech Stefaniak. Już od pewnego czasu zauważam, że scenografie przygotowywane przez niego nie stanowią tylko tła. One są pełnoprawnymi uczestnikami / bohaterami spektakli. W przypadku „Żaru” widzowie, jeszcze przed rozpoczęciem wprowadzani są w nastrój starego, bardzo bogatego, być może nawet z korzeniami arystokratycznymi domu. Wspaniale utrzymane wnętrze, spatynowane jest upływem czasu. Wszystkie detale dopieszczone są w najdrobniejszych szczegółach. Całość idealnie współgra z treścią sztuki. Przypuszczam, że nie jednemu aktorowi wymknie się stwierdzenie: w takich dekoracjach, aż chce się grać!
Tekst, który słyszymy ze sceny, przetłumaczony jest wspaniale przez Elżbietę Woźniak. Całość bardzo dobrze oświetlił Waldemar Zatorski, a opracowania muzycznego i realizacji dźwięku podjęła się Tatiana Czabańska-La Naia, i wywiązała się z tego znakomicie.
Nie. Nie zapomniałem o reżyserze tego wydarzenia artystycznego. Jest nim Jan Englert i jest to: pierwszy projekt zrealizowany przez niego po zakończeniu prowadzenia Teatru Narodowego, a zarazem pierwszy raz w jego karierze scenicznej, gdy równocześnie gra w sztuce, którą wyreżyserował. A według mojego skromnego zdania jest to jedno z najtrudniejszych zadań w teatrze. Reżyserować samego siebie, bez szkody dla pozostałych partnerów i jakości powstającego przedstawienia. Englertowi należą się brawa do kwadratu, za grę i za wyreżyserowanie tak wspaniałego spektaklu.
Na zakończenie jeszcze jedna cenna rada dla chętnych zobaczenia tego spektaklu: od grudnia rolę Nini zamiennie z Mają Komorowską, będzie grać Anna Seniuk.
Ponieważ wspomniałem, że nie jestem zwolennikiem prozy Maraiego, ze szczególnym uwzględnieniem „Żaru”, wyjaśniam (chociaż jest to niestety spojlerowanie): widz do końca nie otrzymuje odpowiedzi na żadne z fundamentalnych pytań. Ale dobra wiadomość jest taka, że można w spokoju skupić się na delektowaniu się grą artystów.
Muszę przyznać, że nie jestem fanem twórczości Marajego i właśnie „Żar” utwierdza mnie w tym przekonaniu. Jest w tym paradoks, ponieważ uważam, że jest to powieść napisana znakomicie. Pasjonująca fabuła, ciekawe wątki, zaskakujące i tajemnicze wydarzenia wpływające na życie bohaterów. Upływ czasu, który zawsze buduje nastrój. Główny bohater w ciągu 42 lat poznał wszystkie fakty z przeszłości, ale ciągle nie zna odpowiedzi na pytania dotyczące przyczyn, powodów, motywów, które doprowadziły kiedyś do takich, a nie innych wydarzeń. Przez ponad cztery dekady stara się zgłębić te tajemnice i rozpatruje wszystkie możliwości. Wie, że może rozwikłać zagadki zatruwające jego życie. Jest to możliwe na kilka sposobów. Jednym jest pamiętnik pisany przez jego zmarłą żonę, który pieczołowicie przechowuje przez cały czas, a drugim spotkanie i rozmowa z byłym przyjacielem.
Akcja „Żaru” toczy się w czasie jednego wieczoru, w trakcie którego dochodzi wreszcie do długo oczekiwanego spotkania Henrika z Konradem i my, widzowie jesteśmy świadkami tego spotkania. W Teatrze Polonia jesteśmy jeszcze świadkami czegoś fantastycznego, popisu kunsztu aktorskiego dwóch gigantów sceny.
Wspomniałem już, że tekst jest rozpisany nie równo. Można powiedzieć, że jest to monolog Henrika [Jana Englerta]. Konrad [Daniel Olbrychski] jest adresatem tego monologu, słuchaczem. Tekst jest napisany w ten sposób, że nawet wtedy, gdy Henrik zadaje kluczowe pytania interlokutorowi i gdy ten szykuje się do odpowiedzi, natychmiast zaczyna kontynuować swoje dywagacje, na temat tego co się zdarzyło i dlaczego się zdarzyło.
Wydawać by się mogło, że jedna strona jest aktywna, a druga pasywna. Że jedna ciągle mówi, a druga tylko słucha. Że nie ma równowagi emocjonalnej między nimi. Nic bardziej błędnego. Mistrzowsko wypowiadane przez Englerta teksty, trafiają do mistrzowsko słuchającego Olbrychskiego. Dla widza to jest rozkosz widzieć (i słuchać) ten aktorski pojedynek. Henrik [Englert] ma temat przepracowany w najdrobniejszych szczegółach, sam zresztą przyznaje się, że nieskończenie wiele razy przeprowadzał już tę rozmowę ćwicząc wszelkie pytania, argumenty i przewidując najróżniejsze odpowiedzi Konrada. Stara się być opanowanym, ponieważ w pierwszej scenie obiecał to Niani [Maja Komorowska]. Ale co innego werbalne obietnice, a co innego gejzery emocji buzujące w nim. To widać i słychać u Englerta. Czasami jednak pęka i wybucha, ale tylko na krótką chwilę. To jest wielka rola.
Ale moją uwagę prawie cały czas przykuwał słuchający Konrad, czyli Daniel Olbrychski. W trakcie tej trwającej przez tę ponad godzinę scenie, wypowiada zaledwie kilka pełnych zdań. Pozostałe dźwięki do westchnienia, chrząknięcia, krótkie potakiwania lub zaprzeczenia. Ale Olbrychski pokazuje jak można słuchać całym ciałem. Tak jak na monologach Englerta studenci mogą uczyć się podawania tekstu (i nie chodzi mi tylko o dykcję, ale o korelację z całą mową ciała), tak słuchanie i niewerbalne reagowanie na tekst wypowiadany przez partnera na scenie, które demonstruje Olbrychski, może stanowić dla nich wzorzec z Sevres. Mam tylko dobrą radę dla potencjalnych widzów, należy albo siedzieć blisko sceny, albo mieć lornetkę teatralną. Bo w tym przypadku liczy się każdy najdrobniejszy skurcz szczęki, wykrzywienie ust, ruch brwiami. Bo etiudy dłońmi, czy stopami są dobrze widoczne i bez tych wskazówek.
To jest taki dziwny, głośno – niemy dialog dwóch WIELKICH aktorów! To są dwie kreacje.
Ale do tego sukcesu całej trójki artystów, przyczynił się walnie jeszcze duet wspaniałych twórców. Zuzanna Markiewicz przygotowała bardzo dobre kostiumy, znakomicie pasujące do postaci. Odnosiłem wrażenie, że zarówno Maja Komorowska, jak i Jan Englert, i Daniel Olbrychski znakomicie się w nich czuli. Na pewno mieli świadomość, że wyglądają w nich znakomicie!
Drugim artystą z tego duetu jest Wojciech Stefaniak. Już od pewnego czasu zauważam, że scenografie przygotowywane przez niego nie stanowią tylko tła. One są pełnoprawnymi uczestnikami / bohaterami spektakli. W przypadku „Żaru” widzowie, jeszcze przed rozpoczęciem wprowadzani są w nastrój starego, bardzo bogatego, być może nawet z korzeniami arystokratycznymi domu. Wspaniale utrzymane wnętrze, spatynowane jest upływem czasu. Wszystkie detale dopieszczone są w najdrobniejszych szczegółach. Całość idealnie współgra z treścią sztuki. Przypuszczam, że nie jednemu aktorowi wymknie się stwierdzenie: w takich dekoracjach, aż chce się grać!
Tekst, który słyszymy ze sceny, przetłumaczony jest wspaniale przez Elżbietę Woźniak. Całość bardzo dobrze oświetlił Waldemar Zatorski, a opracowania muzycznego i realizacji dźwięku podjęła się Tatiana Czabańska-La Naia, i wywiązała się z tego znakomicie.
Nie. Nie zapomniałem o reżyserze tego wydarzenia artystycznego. Jest nim Jan Englert i jest to: pierwszy projekt zrealizowany przez niego po zakończeniu prowadzenia Teatru Narodowego, a zarazem pierwszy raz w jego karierze scenicznej, gdy równocześnie gra w sztuce, którą wyreżyserował. A według mojego skromnego zdania jest to jedno z najtrudniejszych zadań w teatrze. Reżyserować samego siebie, bez szkody dla pozostałych partnerów i jakości powstającego przedstawienia. Englertowi należą się brawa do kwadratu, za grę i za wyreżyserowanie tak wspaniałego spektaklu.
Na zakończenie jeszcze jedna cenna rada dla chętnych zobaczenia tego spektaklu: od grudnia rolę Nini zamiennie z Mają Komorowską, będzie grać Anna Seniuk.
Ponieważ wspomniałem, że nie jestem zwolennikiem prozy Maraiego, ze szczególnym uwzględnieniem „Żaru”, wyjaśniam (chociaż jest to niestety spojlerowanie): widz do końca nie otrzymuje odpowiedzi na żadne z fundamentalnych pytań. Ale dobra wiadomość jest taka, że można w spokoju skupić się na delektowaniu się grą artystów.
Krzysztof Stopczyk
Okiem Obserwatora, 23 wrześmnia 2025