Logo Fundacja

Recenzje

kup bilety online

Jan Peszek: Świat stał się machiną rozrywki, gdzie tylko nie spojrzeć

- Wszystko musi kończyć się happy-endem, w nylonowych kostiumach, twarze fałszywie uśmiechnięte - taka wizja raju jest przerażająca. Tak żeśmy wdepnęli, nieprzygotowani na to zupełnie - rozmawiamy z Janem Peszkiem dzień po premierze spektaklu „Minetti. Portret artysty z czasów starości” Thomasa Bernharda, w reżyserii Andrzeja Domalika w Teatrze Polonia.

 

Na samym początku spektaklu premierowego w Teatrze Polonia w trzecim rzędzie był mężczyzna z otwartym iPadem. Widział go pan?

Nie!

Całe szczęście! Widownia ucieka od trudnego spektaklu w telefon?

Czasami ktoś nawet przez niego rozmawia. Jest słynna anegdota, że mężczyzna odbiera telefon i teatralnym szeptem mówi „Jestem w teatrze… no średnio…”

Proszę sobie wyobrazić, że on też tak zrobił! Odebrał telefon i szepnął „jestem w teatrze, nie mogę…”

No proszę. Czyli rzeczy bardzo się zapętlają, powtarzają. To, co mówiłem o uniwersalności tego tekstu. Właściwie dotyczy każdego z nas.

Dawno nie byłem w teatrze i pozazdrościłem wczoraj, bo pomyślałem, że aktor to jest zawód zupełnego zapomnienia się. Oderwania od ekranu telefonu - jest tylko scena, postać, nie ma przez chwilę własnego ja. Pozazdrościłem, bo ten moment oderwania od rzeczywistości na scenie wydał mi się terapeutyczny.

Ach, tak! Jeżeli się go dobrze uprawia to jest najbardziej autoterapeutyczny zawód. Bywają aktorzy długo, długowieczni. Córka pokazała mi jak Hopkins tańczy sobie w mieszkaniu, to było czarujące! Ja też to robię, czasami do szmatławych przebojów, które lecą przez radio.

Ale „Minetti” to portret artysty zdezorientowanego, niezrozumianego, zgorzkniałego. Młodzi ludzie, którzy nie szanują tradycji, władze, które nie szanują ludzi. Zgadza się pan?

Całkowicie! Po pierwszej lekturze byłem pod wielkim wrażeniem dotkliwości i aktualności tekstu Bernharda. Chociaż ten element zgorzknienia mnie osobiście najmniej interesował. To sytuacja starego człowieka, który nieważne przeciwko czemu się przeciwstawił, ale fakt, że się przeciwstawił dyskwalifikuje go z życia społecznego, środowiskowego. To jest problem wolności, prawa do własnego wyboru. To obsesyjnie powtarzane „oparłem się klasycznej literaturze” - ja klasykę uwielbiam i uważam, że jest mądra i głęboka, a współczesna literatura przeważnie przy niej wysiada. Zwłaszcza ta nie zepsuta przez realizatorów. Więc w tym punkcie nie podzielam głosu Minettiego.

Za to podzielam jego prawo do wyboru. Sam jestem krnąbrny, edukowany przez awangardę mam odruchy śmiałości, ryzyka i burzenia porządków, z którymi się nie godzę. Minetti zrobił coś takiego i płaci za to cenę. Nie oceniam Minettiego i jego wyborów w życiu, ale całkowicie podzielam jego prawo do buntu. To, że oparł się klasycznej literaturze - z rozkoszą tę frazę meandrycznie powtarzam. Ale tu nie chodzi o fakt oparcia się klasyce, ale o fakt oparcia się w ogóle. Niezgody. Nie zgadzasz się? Środowisko mówi „won” w sekundę. I w ślad za tym całe nieprzebierające w słowach epitety.

Mówi pan o buncie z sympatią. Wybrał pan aktorstwo żeby móc się buntować?

To jest trudne pytanie - nie wiem, dlaczego wybrałem aktorstwo! To znaczy - po latach myślę, że najprawdopodobniej dlatego, że w aktorstwie niezwykle namacalnie odczuwa się władzę, którą się ma nad tą garstką w ciemności. Manipuluje się emocjami, a oni śmieją się, płaczą, zasłuchani. Mój bohater mówi, że najgorszym wrogiem aktora jest publiczność, że trzeba grać przeciwko niej. Ja bardzo długo nie mogłem się z tym pogodzić. Zaproponowałem Andrzejowi (Domalikowi, reżyserowi - przyp. red.) żeby skreślić ten akapit, skreśliliśmy go. Ale mam ten zwyczaj, że pracuję nad rolą nieustannie czytając. Nawet teraz, po premierze, dalej czytam scenariusz. I zawsze znajduję jakiś strzęp impulsu, który umożliwia mi nowe zrozumienie tekstu. Moim studentom często mówię o konieczności nieustannego czytania tekstu. Kiwają głową, ale nie robią tego. Wydaje im się, że rozumieją i szkoda czasu.

Szuka pan tego sposobu na „zwyciężenie” publiczności?

Czytam ciągle w innej sytuacji, innej kondycji psychicznej, bez potrzeby grania. I nagle przez to czytanie wróciłem również do rzeczy, które były skreślone. I w egzemplarzu zaczęły się pojawiać teksty przywrócone! (Jan Peszek pokazuje gęste odręczne adnotacje na egzemplarzu scenariusza.) „Powrót do strony, powrót do strony”. I fragment o walce z widzem powrócił. Nagle okazało się, że Bernhard miał rację! Ja okazuję się arogantem i dyletantem, który nie rozumie co on chciał powiedzieć. Andrzej szalenie się ucieszył, bo on bardzo chciał ten tekst powiedzieć, o tym największym wrogu aktora - publiczności. Uznaliśmy, że to jest niezbędne i bez tego ogniwa łańcuch pęka. A publiczność zawsze wie czy coś się zgadza czy nie. Jak się nie zgadza - to bierze telefon i nadaje smsa.

Co by pan teraz doczytał?

Proszę bardzo. (Jan Peszek wybiera losowy fragment w tekście „Minettiego”) „Wielcy aktorzy zawsze publiczność najpierw podpuszczali, a potem zwabiali w pułapkę”. Dlaczego on mówi te słowa? Mógłby powiedzieć „wielcy aktorzy zawsze chcieli pokonać publiczność”, dlaczego to? Jeśli zadaję sobie pytanie dlaczego to moja wrażliwość i intuicja pchają mnie w stronę przybliżenia się do Bernharda. Ja go nie znam, ja muszę to sam odkryć. Często popełniam błędy, ale kiedy już to odkryję, to te słowa zyskują zasadność. Innymi słowy - nie bredzę.

Z tą pułapką to ciekawe - scena jest poniżej widowni i skojarzyło mi się to z żyjącymi w piasku mrówkolwami, które wabią mrówki w zagłębienia. Pan w momencie wypowiadania tej kwestii jest rozkosznie rozwalony na kanapie. To intuicja Bernharda, że aktor swoimi feromonami - charyzmą sceniczną - musi widza zwabić w pułapkę?

Dokładnie tak jest, wspaniałe skojarzenie. No tak, aby widza utrzymać w napięciu, przywabić - aktor musi na niego zastawiać pułapkę, bo widz dopiero wtedy nie ma poczucia, że jest wciągany do tego piasku, intelektualnie i emocjonalnie. To jest zawsze przecież złożone. Tak, jak składamy się z sacrum i profanum. Trzeba widownię ubezwłasnowolnić. To jest ta władza. I on to nazywa perfekcyjnie. Sam pragnął być aktorem. Nie został nim, bo bał się, że zapomni tekstu. A to jest ten lęk, przez który Minetti nigdy nie uwolnił się z 30letniej izolacji i fobia, przez którą sam Bernhard nie został aktorem, mimo że studiował aktorstwo.

Stąd zgorzknienie Minettiego - artysty w czasie starości?

Bernhard mówi tak naprawdę o życiu przez pryzmat stałych zjawisk. Nie zmienia się też niestety istota naszego strasznego, patrząc z perspektywy Minettiego, nietolerancyjnego środowiska. On przecież mówi „świat jest wypełniony niszczycielskimi egzystencjami artystycznymi”. Jeśli jesteś troszkę lepszy, albo bardziej ci się powiodło, czy dostałeś nagrodę na zagranicznym festiwalu - to przez wiele lat masz milczenie w tym kraju.

Więc zgadza się pan z nim?

To zgorzknienie akurat najmniej mnie interesuje. Patrzę na to bez histerii, spokojnie, tak jak bez histerii nie przyjmuję nieinteresujących propozycji. Czytam parę fraz językowych ze scenariusza filmowego i jeśli są słabe mówię, że jestem wtedy za granicą. Nie mówię, że jest okropny, szkoda czasu. Życie jest jedno i nie wolno mi go marnować, nie ma nic poza nim.

Ktoś, czytając to, może się na pana pogniewać.

Ja doskonale wiem w jakim świecie żyję, doskonale znam swoje środowisko i nie muszę mu tego okazywać. Całą sferę fałszu, tego merdania ogonkami, tych wszystkich przyjęć i nieszczęsnej żebraniny, na którą skazani są zwłaszcza dzisiaj artyści - bo tak nienormalnie, nieproporcjonalnie jest rozwinięty rynek aktorski w naszym małym kraiku. Tyle się tego produkuje.

Zgodnie ze słowami Minettiego o przeroście rozrywki w życiu codziennym i artystycznym.

No tak! Tak! Świat stał się machiną rozrywki, gdzie tylko nie spojrzeć. Wszystko musi kończyć się happy-endem, w nylonowych kostiumach, twarze fałszywie uśmiechnięte - taka wizja raju jest przerażająca. Tak żeśmy wdepnęli, nieprzygotowani na to zupełnie. Więc taki buntownik nie bez powodu jest tutaj na wagę złota. Dlatego bardzo będę chciał grać ten spektakl, bo jeżeli wypowiedź mojego bohatera zbiega się z moimi poglądami to jest fantastyczna sytuacja. To chciałem powiedzieć wcześniej, że teatr jest od tego żeby się opierać temu bezwstydowi rozrywki. Te wszystkie techniczne nowinki. Ludzie jak dzieci, muchy do miodu lgną do wszystkich odkryć i zawsze jest za późno kiedy się opamiętają, że są ubezwłasnowolnieni i dawno są w tym dołku z piasku i są trawieni przez złego mrówkolwa.

Więc trzeba się buntować?

Nawet jeżeli wywołuje się protesty. Wtedy jest najlepiej! Za to mnie przecież nikt nie wsadzi do więzienia - to nie ja mówię, to mówi Minetti. Krystyna Janda usłyszała po premierze od innego artysty, że nie gram tylko jestem - to oczywiście pierwsza powinność zawodowa aktora żeby uzyskać to złudzenie, że w nie swojej skórze i psychice mówi się jakbym to ja był, jakby to mówił Peszek. Więc ogromnie mnie to komplementuje i daje siły żeby nie zbaczać z tego toru. Niezliczoną ilość razy grałem homoseksualistów, a na plakatach wypisywano „pedał” - to dla mnie była sama radość, że mnie utożsamiano z postacią i byłem wiarygodny.

Również jako gwałciciel, zbrodniarz?

Bywają takie role, jak na przykład Helge w „Uroczystości”, którego grałem - który molestował własne dzieci - no nie można w żaden sposób wpisać się w tę postać, czy chociaż zrozumieć takiego potwora. A jednak nie mogę mieć wrogości dla niego, bo od oceniania takiego bohatera jest publiczność. Ja mam jednak spróbować go zrozumieć. Nie usprawiedliwić, ale zrozumieć. I zagrać go tak, że będą mnie nienawidzić i to ma mi przynieść rozkosz! Grałem już różnych potworów, może dlatego, że się ich nie boję i jestem nimi zaciekawiony. I może dlatego jestem obsadzany w takich rolach. Grzegorz Jarzyna powiedział mi kiedyś na próbie, że byłoby cudownie jakby ktoś krzyknął w moją stronę albo mnie opluł jak będę przechodził między publicznością. I tak się stało! Co tylko oznacza, że jestem wiarygodny. I jest tak dlatego, że jestem daleki od oceniania swoich bohaterów.

W „Minettim” jest piękny moment, gdy w ciszy pojedynczymi słowami stwarza pan z widzem nową rzeczywistość. Skojarzyło mi się to z rozmową z Janem Bernadem, specjalistą w dziedzinie śpiewu białego, który opowiadał, że my, jako społeczność, tracąc wspólny śpiew, wspólny głos, tracimy poczucie wspólnoty. A aktor na scenie przez te wibracje dźwięków stwarza wspólną dźwiękową przestrzeń, wspólne przeżycie sensoryczne. I może nawiązać z widzami wspólnotę, bez telefonów i internetu. Ja jestem zawsze poirytowany kiedy ktoś wyciąga telefon w trakcie spektaklu - myślę sobie „czemu nie korzystacie z tego resetu?!”

W tym momencie, w tym monologu, o którym pan mówi, który składa się z kilku słów, a właściwie jest ciszą - jest margines prowokacji. W ślad za tym przypominają mi się liczne opinie Schaeffera, który był i pozostanie moim mistrzem, a był też wybitnym kompozytorem - że muzyka to jest cisza wypełniona dźwiękami. To jest kompletnie inny punkt odniesienia. Słowo „pauza” w muzyce zastępował słowem „pusto”.

Świat wokół nas unika chyba pustki i ciszy, nudzi się nimi. Pan nie?

„Pusto” jest stanem niezwykle dynamicznym, pod warunkiem oczywiście, że w aktorze, który transmituje ten rodzaj pauzy coś się dzieje. A co? We mnie się dzieje kocioł abstrakcji! My nie myślimy słowami, myślimy i czujemy obrazami. Kiedy mówię słowo „morze”, a potem po długiej ciszy „matematyka”, to przecież nie ma żadnego związku. Ale pomiędzy nimi jest huragan abstrakcyjnych asocjacji. Przecież kiedy przypomnę sobie szkołę teatralną, to przepraszam, że się śmieję, ale nie tylko nikt nie miał pojęcia, ale nawet nie wspomniał o takim fakcie.

Teatr może nas uzdrawiać?

Wierzę w to. Mam ciągle silne poczucie, że człowiek w swojej istocie się nie zmienia i będzie zawsze potrzebował takich zjawisk jak oczyszczenie, pozbycie się tych wszystkich złogów, które go duszą, które kreślą same negatywne perspektywy. Człowiek chce mieć jakąś jasną furtkę - nawet jeżeli średnio w nią wierzy, że ona może istnieć - i otworzyć się na lepszy świat. Otóż teatr ma taką oczyszczającą funkcję i wierzę, że dopóki ludzie składają się z żywego krwiobiegu, dopóki się dotykają i czują ten dotyk, nie myślą o czymś innym w tym momencie, co znaczy, że jeszcze są żywi - dopóty teatr będzie niezbędny. Bo tylko tam, co pan wspaniale nazwał, a nigdy się z tym nie spotkałem, ten czas spektaklu, mimo incydentów, telefonów, smsów, a na szczęście większość publiczności wciąż tego nie robi, to widzowie będą przychodzili żeby przez te dwie godziny przeżyć reset - wymazać wszystkie brudy, żeby nie kipieć nimi. I w tym sensie teatr jest wieczny. Może to zabrzmieć infantylnie, ale ja w to bezwzględnie wierzę. Dopóki istnieje ludzkość i nie będziemy się żywili rybami, które zawierają wyłącznie butelki plastikowe, dopóty będziemy mieli jeszcze odruchy nadziei.

Źródło: https://www.newsweek.pl/kultura/jan-peszek-po-premierze-spektaklu-minetti-portret-artysty-z-czasow-starosci/1ckzw4h#newsweek-has-paylock

 


Dodatkowe informacje

Z Janem Peszkiem rozmawia Szymon Fałaciński, www.newsweek.pl, 7 sierpnia 2021

Kasa i foyer teatru są wynajmowane od m.st. Warszawy - Dzielnicy Śródmieście

MECENAS TECHNOLOGICZNY TEATRÓW

billenium

DORADCA PRAWNY TEATRÓW

139279v1 CMS Logo LawTaxFuture Maxi RGB

WYPOSAŻENIE TEATRÓW DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW

zporr mkidn

PREMIERY W 2025 ROKU DOFINANSOWANE PRZEZ

Warszawa-znak-RGB-kolorowy-pionowy

PATRONI MEDIALNI

NowySwiat Logo Napis Czerwone Wyborcza logo Rzeczpospolita duze new winieta spis 2rgb logo czarneZasób 120

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

LOGO MIN
Z OSTATNIEJ CHWILI !
X