GDY FARSA ZAMIENIA SIĘ W DRAMAT...
Tak. Farsa w dramat, po drodze przeskakując przez romantyczną komedię, kryminał, dokument historyczny, musical. W „Cwaniarach” Teatru Polonia, w reżyserii Agnieszki Glińskiej, jest wszystko. Nie dajcie się Państwo jednak zwieść lekko opowiadanej historii. W niej zaszyta jest cała miejska tkanka. Tkanka mojego miasta. Warszawy. Bo taka stolica była, taka jest i taka będzie. Żartem kryjąc ból, ogniem wypalając znak zemsty. Pełna emocji, jak kocioł szatana w którym miesza się zło, dobro, smutek, strach i radość. Wszystkie ludzkie sprawy i uczynki.
Może najmniej w „Cwaniarach” jest farsy. Chociaż tragikomicznych scen sporo by się znalazło. Choćby genialny, ogłoszony z kosmiczną prędkością, monolog Stefanii (Anna Smołowik) na temat kobiet palących wieczorami papierosy na balkonach. Świetnie Agnieszka Glińska przeniosła na scenę tekst i zamysł utworu Sylwii Chutnik. Doskonale brzmią w tej - w zasadzie w tych - konwencjach, warszawskie ballady. Jest „Bal na Gnojnej”, jest przepiękna „Hanko”, jest „U Bronki w Stawach”, jest „Celina”. Ale proszę Państwa, to nie jest sentymentalny spektakl o romantycznych urokach warszawskich podwórek i magii miasta, które odeszło w zapomnienie. „Cwaniary” mają zupełnie inne przesłanie, inny cel.
Halina traci ukochanego, zostaje sama w zaawansowanej ciąży. On ginie w ulicznej bójce. Stefania ma salon kosmetyczny i męża, który bije. Celina miała synka. Zginął pod kołami samochodu. Bronka ma. Raka piersi. Cztery młode kobiety, cztery pokiereszowane ludzkie losy. Jest jeszcze babcia Haliny, czyli Babcia Mania. Sanitariuszka Powstania. Powiedzieć o jej losie „pokiereszowany”, to nic nie powiedzieć.
Powstał spektakl na wskroś warszawski. Na wskroś mój. Bo boli mnie to samo, co zwalczają teatralne Cwaniary. Wszechobecne, panoszące się jak u siebie, plastikowo blichtrowate zło. A one z nim walczą. Oko za oko, można określić metody tej walki. Dlaczego nie? Doprawdy nie rozumiem i przeraża mnie świat, w którym siedemnastoletni Bartek przywiązuje do słupa w pustej hali fabrycznej szesnastoletnią koleżankę. Oblewa ją kwasem, przypala papierosami a potem zabija ciosami młotka. Następnie wyjeżdża na szkolną wycieczkę do Grecji a po zatrzymaniu… odmawia ekstradycji do Polski mówiąc śledczym, że mu w Polsce grożono śmiercią. To jest chory świat. Chory kontynent. Toczy go rak. I z tym rakiem Cwaniary postanawiają walczyć tak, jak na to zasługuje. Przemocą, morderstwem, ogniem. powtórzę: Dlaczego nie? Dlaczego czyściciel kamienic, czyli człowiek, który rujnuje ludziom życia, zastrasza, zmusza do funkcjonowania w warunkach poniżej godności i dopuszcza się przemocy nie ma ponieść adekwatnych konsekwencji? Bo oko za oko jest złe? Doprawdy tylko dlatego?
Słowa apaszowskich piosenek mieszają się ze współczesnością. I w nich i w niej jest zło, ból, zemsta. „Cwaniary” są o zemście. Za połamane życiorysy, za połamane serca. Za to, z jakim szlamem ludzkim przyszło obcować na świecie. Wstrząsające są ostatnie sceny spektaklu. W tle przesuwają się, niczym końcowe napisy, historie. O dzieciach podszczypywanych przez obleśnych zboczeńców w tramwajach i autobusach. O rektorach wyższych szkół, traktujących swoich podwładnych jak błoto na podeszwie. O reżyserach filmów i reklam, którzy składają aktorkom propozycję, za które powinni momentalnie zostać wystrzeleni w kosmos bez statków kosmicznych. „Cwaniary” krzyczą ze sceny o szacunek i sprawiedliwość. O karę dla oprawców. Jeśli zawodzą nasze zakurzone humanitarne metody - kto wie? Może idzie czas Hammurabiego?
Wyszedłem z teatru. Włączyłem telefon. Facebook zaatakował mnie żartem obrazkowym: Scenka pierwsza: Napis LODY, pod nim Ludek rodzaju męskiego woła - Chcesz loda? Scenka druga: Ludek rodzaju żeńskiego odpowiada - Za drogie, chodź do domu to ci zrobię. Śmieszne? Tak? Właśnie od takich śliskich, paskudnie prymitywnych żartów, wszystko się zaczęło i nadal zaczyna. Powiecie: „Przesada. Na pewno nie jest aż tak źle.”. Jest. Jest nawet jeszcze gorzej.
Kilka dni temu wracałem z filharmonii. Na peronie metra krzyki. Kilkuletni maluch szarpany przez coś, co omyłkowo jest jego matką. Okazuje się, że maluch… za szybko szedł! Tak. Za szybko szedł. Do akcji wkracza muskularne coś, co zapewne omyłkowo jest ojcem. Podnosi rękę. Miasto to wymagająca zabawa. Idę jak maszyna. Muskularne coś i coś omyłkowo będące matką zauważają. To drugie krzyczy - nie podnoś mi na dziecko ręki. A muskularne widząc, że robi się zamieszanie… jak skarcone kijem dzikie zwierzę, siada na peronie. Sytuacja powoli się uspokaja. Na nieszczęście nie ma nigdzie policjantów. Okruch satysfakcji - tym razem dziecko nie zostało pobite. Okruch. Bo życie tego dziecka składa się z tysięcy. Miliona takich okruchów.
Przypomniałem sobie tę sytuację w trakcie spektaklu. Wtedy, gdy ze sceny uderza w widzów historia dziewczynki zaatakowanej wieczorem przy klatce schodowej. Letni wieczór. Dwa tysiące ludzi na osiedlu. Otwarte okna. Ktoś przystawia jej nóż do szyi i każe się rozebrać. Jest przerażona. Nie może krzyczeć, sparaliżowana strachem. Gdy oprawca powala ją na ziemię, z klatki wychodzi sąsiad. Idzie do śmietnika. Przechodzi nad nią. Nie zauważa. Nie chce widzieć. Dopóki nie chcemy widzieć, dopóki nie podejmiemy ryzyka - świat będzie kaleczyć kolejne pokolenia. Dlatego z wielką uwagą i, w pewnym sensie, satysfakcją zobaczyłem „Cwaniary” Mądry spektakl o problemie, o którym nie można już milczeć.
Rozpisałem się. A przecież należy, a w zasadzie po prostu chcę oddać ukłony szacunku Aktorkom i Aktorowi tego spektaklu. Po pierwsze przepięknie śpiewająca Małgorzata Biela w roli Haliny. Świetna, zabawna gdy trzeba, tragicznie prawdziwa w innych sytuacjach - Anna Smołowik, jako Stefania. Doskonale zbudowana rola Celiny z jej wstrząsająco opowiedzianą historią utraty dziecka, przez Irenę Melcer. A wreszcie zmierzająca do katastrofy, pogodzona z nią i losem elegancka, uporządkowana do granic pedanterii Bronka - Weronika Nockowska. Najważniejsza dla mnie, bo taka, jaką zapamiętałem z własnego dzieciństwa - Babcia. Elżbieta Kępińska w roli Babci Mani już na początku przyprawiła mnie o dreszcz. Historia cmentarnej pańskiej skórki jest ultrawarszawska. Wyjęta i opowiedziana jak z mojej przeszłości. Całość uzupełnia szybko zmieniający postaci i kostiumy Michał Meyer. Świetnie wymyślono jego pojawienie się w spektaklu. Mam na myśli rolę… teatralnego dzwonka na widowni.
Całość wstrząsająco prawdziwa, doskonale napisana, wyreżyserowana i zagrana. Różne są moje związki i rozterki związane ze spektaklami Teatru Polonia. Jednak uczciwie przyznaję, że od dawna się na Polonii nie zawiodłem. I ta przygoda niech trwa.
Jacek Mroczek
TeatrVaria, 6 maja 2025